Jest takie miejsce, gdzie dzień
rozpoczyna nie dźwięk budzika a wschodzące słońce.
Jest takie
miejsce, gdzie na zimny powiew wiatru i chmury zwiastujące
nadciągający deszcz nie powiesz markotnie „Co za pogoda” a
euforycznie powitasz już pierwsze krople odżywiające pola,
wypełniające zbiorniki, misy, wiadra.
Kiabakari. Wioska na Północy
Tanzanii, w rejonie Mara, około 30 km od największego jeziora w
Afryce – Jeziora Wiktorii, niewiele dalej do bram słynnego Parku
Serengeti. Dotrzeć tu można względnie łatwo. Trudniej już
wyjechać.
Kilka godzin w samolocie by znaleźć
się w innej czasoprzestrzeni. Przestrzeni, którą dopiero
poznajesz, a gdzie czas zdążył już utwierdzić stereotyp na Twój
temat, przybysza z Europy.
Ndizi stendi. Bananowy przystanek. Las
uniesionych kobiecych rąk, wspierających do samych okien
autobusowych kiście bananów - przekąskę dla podróżnych, to
znak, że po pierwszych przygodach podróży dotarłeś na miejsce.
Wazanaki, Wajaluo, Wakuria, Wajita i przedstawiciele innych plemion
zamieszkują wspólny obszar nazwany - tłumacząc - Miejscem Kobiet.
Dzieci są skarbem. Panuje tu odmienna od znanej nam, pełnej obaw,
logika. Jesteś biedny? Tymbardziej potrzebujesz potomstwa. Małe
szkraby, choć często dzielą los Prusowego Antka, porażają
uśmiechem. One też są świetnymi nauczycielami, przewodnikami w
nowej kulturze, w której to sam jesteś jak dziecko.
Czy Afryka potrzebuje pomocy?
Afryka, w
której nieliczne metropolie rosnące w dobrobyt kontrastują z
rozległymi obszarami wiejskimi, z ziemią uprawianą motyką. Gdzie
kobiety w codziennym rytmie kilometrami dźwigają na głowie wiadra
z wodą a w najmniejszym przydrożnym baraku dostępna jest Cola.
Gdzie dostępność prądu przykuwa większą uwagę niż jego brak a
wiejskie babcie sprawnie posługują się „komórkami”. Na to
pytanie padają coraz rozważniejsze odpowiedzi. Utwierdzanie pewnego
mitu bezwarunkowej zależności krajów rozwijających się, w
dłuższej perspektywie skutkuje brakiem samorządności,
odpowiedzialności i rozwoju.
Julius Nyerere, legendarny Nauczyciel,
„Ojciec Narodu”. Cała Tanzania a zwłaszcza niedalekie Kiabakari
miasteczko Butiama, rodzinne strony Prezydenta, przepełnione są
pamiecią o nim. „Musimy biec, podczas gdy inni spacerują” -
mawiał.
Od lat Kiabakari jest miejscem, gdzie Polacy wyciągają
pomocną dłoń na tej drodze.
Z Krakowa przybył tam ks. Wojciech
Kościelniak, pod jego okiem, przy zaangazowaniu licznych, udziale
Fundacji Pomocy Humanitarnej Redemptoris Missio, Ministerstwa Spraw
Zagranicznych - Polskiej Pomocy, Salezjańskiego Wolontariatu
Misyjnego i wielu anonimowych darczyńców misja wzbogaciła wioskę
i okolice w Ośrodek Zdrowia.
Polscy lekarze i wolontariusze pomogli
go wybudować, wyposażyć, zaangażować lokalny personel, nadal
swoją pracą wspierając jego funkcjonowanie.
Malaria, biegunki,
robaczyce, gruźlica, zakażenia HIV to wciąż najczęstsze obszary
działań, choć nadciśnienie tętnicze i cukrzyca już nikogo tu
nie dziwią.
Dzięki zaangażowaniu i oddaniu lokalnego personelu
możliwe jest prowadzenie przychodni, porodówki, sal obserwacyjnych,
Poradni Gruźlicy, Punktu Diagnostyczno – Konsultacyjnego Zakażeń
HIV, Kliniki Matki i Dziecka.
Początkiem 2010 roku przybyły do Kiabakari Siostry Służebniczki Starowiejskie z
Prowincji w Zambii i zaraz zmienił się obraz wioski. Ruszyło
cieszące się zainteresowaniem przedszkole, działają już pierwsze
klasy szkoły podstawowej. Dzieci są przyszłością narodu.
Fundacja Kiabakari powstała by dać im większą szansę na zdrowie
i dobrą edukację.
Karibu Kiabakari!
/Lek. Jadwiga Żyłka